Total Views

Tripy i inne różne takie :). Alpy, Dolomity,Tatry, Grossglockner, Mont Blanc, Zugspitze, Triglav, IceClimbing

wtorek, 2 listopada 2010

EuroMountainTrip2009 - 5 szczytów, 3000km, 11 dni.

EuroMountainTrip2009 - 5 szczytów, 3000km, 11 dni.



(z góry przepraszam za ilość zdjęć :D, błędy oraz za popełnienie tej relacji )



Na wstępie chcielibyśmy BARDZO podziękować naszej Pogodynce i Informatorowi Milenie aka świni na świnicy (mam dla Ciebie kamora z Marmolady,cieżki sqqrfiel :D), za aktualne informacje na temat pogody oraz warunków panujących w konkretnych rejonach europy :),jak i za cierpliwość i wytrwałość. Dziękujemy również Dzikowi, Hani ratmed i piomicowi za bardzo szczegółowe informacje o konkretnych szlakach/przejściach i porady. Dziękuję również moim rodzicom oraz Sandrze i Markowi (wiedzą za co :D) bez których EuroTrip nie mógłby się odbyć :) . Oraz Całej ekipie TG która walczyła na małym zlocie :D:D


Po 4 miesiecznym obozie pracy we Włoszech, wracamy do Kraju i robimy szybkie zakupy w zaprzyjaznionym sklepie. Butle z gazem, śpiwory, namiot, kijki, kalesraki i wszystkie inne mniej lub bardziej potrzebne pierdoły.
Z Wrocławia z całym sprzętem udajemy się do Polanicy Zdrój (nasze rodzinne miasto) w celu przepakowania, uzupelnienia zapasów zywnościowych, zjedzenia ostatniego normalnego obiadu oraz przygotowania pojazdu do podróży.

W moim domu zbieramy część gratów. Mama siedzi, kiwa głową i czyta informacje na temat gór które chcemy "zaliczyc".



Z racji tego ze auto nie było dawno ruszane i nie ma juz ważnego przeglądu, razem z Groszkiem próbujemy doprowadzić je do normalnego wyglądu (zrywanie pajęczyn, skrobanie rdzy, malowanie itp :D).

Następnego dnia, auto przechodzi przegląd i wieczorem 18go ruszamy na EuroMountainTrip.


Alpy Francuskie, Biała Góra.


W trasie znajdujemy sobie różne ciekawe zajęcia :





Po XX godzinach jazdy okolo 15-16 dojezdzamy do Chamonix(Jedziemy przez Czechy winieta 30dniowa kosztuje 50-60zł,Niemcy-brak winiet, Szwajcarię - winieta 30euro na cały rok).






Okazuje się że po przeczytaniu 2873819 relacji na temat Mount Blanc i Chamonix - nie wiemy NIC! Gdzie jest pole namiotowe,jak wystartować itp.W informacji (przy informacji jest darmowy internet, jezeli jedziecie autem i macie laptopa to warto zabrac go ze sobą) dowiadujemy się że większość kolejek zostaje wyłączona dnia 20 września, w tym aiguille du'midi - plan na aklimatyzacje idzie w pizdu!

Szybki telefon do śnś która aktualnie znajduje się na małym zlocie TG. Odbiera Lufka i informuje ze prosiak jest niedysponowany :D.Kilka godzin później dostaje numer do Hanki i telefonuje w celu uzyskania potrzebnych informacji.

Z Chamonix jedziemy do Le Houches.

(Informacje o Kampingu:
Camping Bellevue Les Houches 136, route du Nant Jorland 74310 Les Houches les Houches, Rhône-Alpes, France).

Rozbijamy namiot, gotujemy i inne mało ważne rzeczy :D





Kolacja z ładnym widokiem.



Wstajemy rano (okolo 9-10 :D) próbujemy rozdzielić porcje żywnościowe oraz ustalić co kto niesie.


Pakujemy sie i jedziemy jakies 5 minut autem,pod kolejkę Bellevue (Mozna tutaj za DARMO zostawic samochód na nieźle wyglądającym parkingu) która wywozi nas do stacji Tramway Du MountBlanc..

W środku sami DownHillowcy:


Siedzimy na stacji, czekamy na wagonik, zaczyna troche pizgac, kladziemy sie na ławkach (nachylenie jest takie ze czlowiek zjeżdża z ławki :D) i przycinamy komara. Słychac że cos jedzie, zrywamy się...jedzie jedzie wagonik! Szkoda ze w drugą stronę :/.


Po 40 minutach pakujemy sie do naszego wagonika, w środku sami turyści w adidasach, tylko my dziwnie wyglądamy z tornistrami :DD .

Wysiadamy na "le Nid d'Agile", mgła jak japie...ole, uspokaja nas telefon do Hanki która ze stoickim spokojem mówi że "tuż nad stacją są miejscówki pod namioty".

Brniemy w tej mgle, zaczyna siąpic.


Zostawiam plecak i szukam miejsca pod namiot. JEST! eleganckie, obudowane. Rozbijamy się, zaczynamy gotować i narzekać jak tutaj ch..owo :DD .

Kladziemy się spać, słychać jak lodowiec zyje swoim zyciem, trzeszczy i pęka, straszy swoją obecnością (niesamowite uczucie ).

(po rozbiciu żółtej żarówy lecę sprawdzić co jest wyżej)




Wstajemy, otwieramy namiot...



(Nam sie nigdy nie spieszy) Wstajemy jak nam sie podoba i kiedy nam sie podoba, wszystko na spokojnie i bez pośpiechu :) .

Przed nami piargowe podejscie do "Baraque Forestiere de Rognes (2 768 m n.m.)".


Zaraz za schronem, świetny widok na Chamonix i okolice :) .





Po małym popasie, ruszamy dalej, w drodze ciągłe kur...ch..e i inne wyrazy które powodują ze podejście staje się łatwiejsze :) .






Dochodzimy do Tete Rouse, rozbijamy żółtą żarówę, gotujemy, pier..my głupoty i podniecamy się lodowcem :DD. Ide po piwo do schroniska (chyba 5euro za 0.3) dowiaduję się ze Goutier zostal wlasnie zamkniety...

Spotykamy Rosjanina (chyba) w wieku okolo 45lat. Rozmawiamy na temat podejscia, którędy tu pokombinować. On stwierdza ze i tak musi podejsc do góry, żeby sprawdzić czy rzeczywiscie musi kupic raki i czekan :O (tego samego dnia schodzi do Chamonix), chce atakowac za 2 dni.




:O


Po obfitym posiłku (kaszka manna, musli, cos w proszku, cos w proszku i chyba cos jeszcze bylo

w proszku...albo z makaronem ?:F) idziemy wybadać sytuację w miejscu zwanym "Rolling Stones", "ferrata" ktora miała tam byc juz nie istnieje, sądze że jakas "lodowka" albo "telewizor" ją zerwała.


Wracamy do namiotu i rozkoszujemy się pięknymi widokami.




Do Tete Rouse dochodzą kolejne ekipy, wszyscy idą na lekko z 30-40L plecakami prosto do schorniska. Tylko My z naszą żółtą żarówą na "polu namiotowym". Wysokość powoli daje o sobie znać, przyspieszony oddech i lekki kaszel.

Przed zapakowaniem się do namiotu dzwonimy do Hanki w celu ustalenia planu działania -H: wstańcie najlepiej przed świtem, sciana będzie zmrożona, kamory nie beda leciec - u: Oki, tak własnie zrobimy.

Jak powiedzieli, tak NIE zrobili :D.

Plan na kolejny dzien: dojść na spokojnie do Goutiera, nasmarować sie olejkiem i smażyć na słoncu :D

Budzimy sie o 4,temperatura w namiocie troche ponizej 0'C, słyszymy jak ekipy gramolą sie po piargowisku w kierunku Rolling Stones, nic sobie z tego nie robiąc zasypiamy spokojnie w cieplutkich spiworach:). Budzimy sie ponownie okolo 7, słyszymy że znowu ktoś sie gramoli do góry...zasypiamy w cieplutkich spiworkach :DD. Wylazimy po 8 z namiotu, na ścianie widać juz walczące ekipy. Ogarniamy biwak i ruszamy powolnym krokiem w góre (po tym zaje...ym piargowisku...).

Dochodzimy do Rolling Stonsów, siadamy, palimy fajeczke, mija nas ekipa 6-8 hiszpanów. Idą na lekko w nowym sprzęcie, co nie wróży nic dobrego. "Kieruje" ( stoi i patrzy) jakis przewodnik, widac ze chyba nie maja duzej styczności z górami bo przejscie Stonsów zajmuje im chwile.

Zaraz za Stonsami jest kawalek poręczówki, wpinają sie w nią ale nie idzie im to za dobrze. Ciągniemy się za nimi z naszymi 30Kg tornistrami, które potwornie demotywują.



Im wyżej, tym mocniej czuć wysokość. Widzimy ze Hiszpanom ewidentnie nie idzie, nam tez nie za bardzo. Zatrzymujemy się i zaczynamy zastanawiać czy pchanie się w górę to dobry pomysł (przed nami jeszcze 2 kraje i kilka gór do złojenia,nie ma sensu zajebać się na pierwszej). Mam jakieś zjebane uczucie osłabienia , brak spręża, do tej pory nie wiem czy sobie to wkręciłem, czy rzeczywiście coś było nie tak, może to "strach" przed Białą Górą tak na mnie zadziałał?



Na 3650m npm podejmujemy decyzję o odwrocie i złazimy w dół. Dochodzimy do Stonsów w pełnym słońcu, kamory latają jak muchy przy kupie, jeden obok drugiego (jest niezly stres :D).



Ostatnie pstryki w drodze powrotnej.


(Jak widze moj plecak to znowu mnie kolana zaczynaja boleć...)

Stoimy i czekamy na odpowiedni moment, przebiegamy na drugą strone i dalej w dół tym zajeb...ym piargowiskiem :D

Mijamy Tete Rouse, brniemy dalej. Po jakichś 2godzinach słychać Helikopter, rozglądamy się - leci w kierunku podejscia do Goutiera....pozniej polecial jeszcze 6razy...



Tutaj widać tłum ludzi przy Goutierze gapiących się na akcję ratunkową.






Nie wiemy co tam się stało (zna ktoś stronę ze spisem akcji ratunkowych w Chamonix ?) czy odpadli, czy po prostu stanęli w miejscu i nie mogli się ruszyć.

Przy Baraque Forestiere de Rognes spotykamy bestie (Hanka ostrzegała :) ) :D



Groszek łapie opaleniznę :D


I znowu w dół.


uysy: Groszek, chciałbym być KADŁUBKIEM!

Groszek: Dlaczego?

uysy: Nie czułbym kur..wa jak mnie napierd..ają ręce i nogi :DD.


Slimaczymy sie dalej, wiedząc ze Tramway Di Mount Blanc JUZ nie jedzie w dół :( . Dochodzimy do stacji, okom naszym ukazuje sie piekny widok:






Wszędzie Ci złomiarze...

Wiec walimy boczkiem boczkiem:
















I gdzies w tym wlasnie miejscu lezy bateria do Nikona D80 :DD. (Wypadla z aparatu :( :D)

Dupę uratował nam aparat mojej mamy (który kupilem na szybko po pijaku ...różowy ;DD).

Dochodzimy do Górnej Stacji Kolejki Bellevue i czekamy na zjazd w dół.

Na dole czeka na nas nasza bestia, wrzucamy plecaki do ....gdzie popadnie do auta i jedziemy na nasz Kamping w celu rytualnego obmycia i ugotowania makaronu :D (jak poinformowala nas Hanka w budynku kolejki mozna wziąć prysznic za 3euro).



Shower, golenie, suszenie kalesonów,ładowanie bakterii w aparacie i laptopie, pierd...enie głupot :D.






"Mag_Way napisał:
Mądry wycof nigdy nie przynosi ujmy"





Ruszamy w Kierunku Włoch.


Po dłuższej chwili kombinowania jak tu taniej (boczkiem, boczkiem) nie płatnymi autostradami dochodzimy do wniosku ze walimy przez Tunel Du Mount Blanc (31euro). Wpadamy na autostrade i ciśniemy wprost przed siebie (Koszt opłat Chamonix - Cortina d'Ampezzo okolo 40-50euro).



Rozdział 2 - Cortina d’Ampezzo - Dolomity. (Zdjęcia, mało gadania/pisania).



Dojezdzamy do Cortiny, oczywiscie przeczytaliśmy 1923918273 relacji o Dolomitach i Cortinie, standardowo nie wiemy NIC ;DD.

Sytuację ratują PDFy ktore czytalismy namiętnie podczas poprzedniego pobytu we Włoszech.

Zwiedzamy centrum, szukamy jakiegoś sklepu foto w celu zakupienia Baterii do Nikona. W informacji dowiadujemy się ze w Cortinie jest tylko jedno „poważne photo centrum”, trafiamy do niego po jakich 20 minutach szukania. Niestety przemiłe małżeństwo które tam pracuje kiwa na boki głowami „nonche”. Facet mowi ze niedaleko (pojęcie względne) w Bellugi może być taka bateria, ewentualnie może zamowic ale nie wie kiedy przywiozą. Wsiadamy w auto (Groszek prowadzi już ponad 7-8godzin jest padnięty) , krętą drogą jedziemy do Bellugi, błądzimy, szukamy czegos w rodzaju MediaMakrt. JEST JEST. Wchodzimy, a tam same k…rwa expresy do kawy i 2 cyfroweczki na krzyż. Wracamy do Cortiny. W drzwiach Photo Zoom zostawiam jakąś wymiętą chusteczkę z prośbą aby kierownik zamówił baterie.

Udajemy się na małe zakupy, kupujemy mape, jakies pieczywo i jedziemy na Camping. (INTERNATIONAL CAMPING OLYMPIA 32043 FIAMES

CORTINA D'AMPEZZO (BL) ITALIA Tel/Fax 0436-5057).

Skupiamy sie na grupie Tofany.

Rozbijamy namiot, pichcimy i inne mało ważne rzeczy :) .



Dzien 1.



Wstajemy wczesnie (chyba jedyna udana pobudka podczas całego wyjazdu:D), pakujemy menele do auta i jedziemy w kieurnku szlaku na nasz pierwszy szcczyt Dolomitów.



Tofana Di Rozes ferratą Giovanni Lipella. (Trudnośc 4/6)





Na parkingu przy szlaku spotykamy 2 Słowaków którzy szukają drogi do schroniska Di Bones, chwila rozmowy i rozchodzimy się po swoich szlakach.

Idziemy spokojnym krokiem z wyrazami twarzy :O rozglądając się na wszystkie strony.

















Podczas gramolenia się na górę spotkaliśmy polaków.

Mąż z żoną oraz jego Teściowa :O, niestety teściowa nie chciała odpaść :( .Pozniej oni odbili na drugą stronę góry.























Zapomniałem wspomnieć, ze goniła nas Niemiecka Armia!



Ostro napieraliśmy do góry aby zdobyc kluczowy punkt obrony!







Gdzieś w połowie Ferraty znajduję dekiel od Obiektywu Canona, chowam w kieszeń.

Wychodzimy na "grań" przed nami rozpierdalającyy widok :O








Napieramy w kierunku szczytu, skonczyła się ferrata zaczął się śnieg. Mijamy pare młodych anglików, pytam jak daleko do szczytu, odpowiedz brzmi „bloody hell i think 15 mins”. Patrze na jego szyje, wisi ogromny Canon Mark II, wyciagam dekiel ,na ich twarzach pojawia się ogromny uśmiech :DD. Wypadl im jakies 400metrow nad nami :D.

Na szczycie stajemy sami, chmury się rozpływają.







Tofana di Rozes (3225 m).




Widok z Tofana Di Rozes




Klasyk :DD.
 No to w dół.










Takich 2 jak nas 3 to nie ma ani 1 :>







Widok na Tofane Di Mezzo









Zabawy z aparatem :>.









Dzien 2

Z racji tego ze dnia nastepnego chcemy robic trudną ferrate, dzien 2 przeznaczamy na malego resta i delikatna ferrate.


Ferrata Strobbel . (Trudnośc 3/6 - 4/6).

Wstajemy po 9tej, ogarniamy się, jedziemy sprawdzic czy przyjechala bateria do Nikona - przyjechała i ruszamy na ferratke. Do ferraty mamy jakies 50 minut od naszego namiotu. Dochodzimy do ściany, ubieramy kaski, uprzęże i lonże. Zaczyna padać… Chowamy się pod nawisem , jemy śniadanie i czekamy aż przestanie padać.



Zaraz przy naszym Campingu jest lotnisko dla służb ratunkowych, wiec co jakis czas przelatuje śmigło.





Rozpogadza się, walim w górę!












Groszek zacieszał jak małe dziecko :DD.













Po całkiem ciekawej Ferracie osiągamy szczyt : Punta Fiames (2240mnpm).




Szybkie zejscie w dół.
















Dzien 3

Punta Anna (Trudność 5/6).

Wstajemy bardzo wczesnie, około 7 :D i zbieramy się na Anne (hmm ?).

Dojezdzamy na miejsce startu, pogoda mocno średniawa :/.



Na parkingu zaczynaja Gromadzic się ekipy, wszyscy poszli my jeszcze dopalamy fajeczke, herbatka jakaś :DD.

Już na samym starcie popierdzieliliśmy szlaki (mgła była!). Po drodze robimy ferrate do Rif. Pomedes z Rif. Dibona (nie pamietam nazwy, mała ferratka była). z Pomedesa startujemy na Punta Anne 2731mnpm.

Pogoda nie zachwyca, pochmurno i mokro.







Groszek w ścianie.












Czasami zastanawiałem sie co ja tutaj k...a robie ?















Docieramy na szczyt. (Kolejny klasyk w górach).







Okom naszym ukazują się piekne widoki.









W Planach była Tofana Di Mezzo, odpuszczamy, pogoda dupowata.

Walim w dół, przed nami jeszcze pare dni w europie i 2 szczyty do złojenia.

Co może czekać po zejsciu ze szczytu ? PIARGOWISKO.





















Punta Anna w całej okazałości :) .



Zabawy w Toffanach zakonczone.

Prosto z pod Punta Anny ruszamy dalej.


Marmolada – Punta Penia 3343 m n.p.m.

Spimy na parkingu zaraz przy szlaku, poznajemy parę Słowaków, rozmawiamy o tym co jutro chcemy robic, którędy. Słowacy nie mają żadnych informacji na temat jutrzejszej pogody – szybki smsm do śnś i po chwili wszystko Jasne .

Jak zwykle wstajemy bardzo wczesnie i ruszamy w górę. Widoki zapierają dech w piersiach, ostro brniemy do góry...oczywiscie nie tym szlakiem którym mielismy iść, ale i tak jest zajebiscie :DD (Planowalismy iśc Ferratą, ale trafiamy na lodowiec i tym szlakiem idziemy).







W kierunku szczytu przez lodowiec.



Przerwa na śniadanie i papierocha.







Swierdziliśmy że nie bedziemy targać raków - bo po co?.

Czekany w reke i ogien w góre po lodowcu.

Oczywiscie wszech obecne szczeliny siadają troszeczke na psyche :) .





Nachylenie całkiem niezłe.



Z lodowca wchodzimy w mała ferrate ktora prowadzi na grań szczytową. Akurat z góry schodzą Słowacy których poznaliśmy wieczorem dnia poprzedniego. Po dłuższej rozkmini przypominam sobie że przecież oni nas pytali o droge do Dibone pod Tofana Di Rozes :DD.











Na szczycie sielanka, wrony latają, widoki standardowo rozpierd...ją na cyce.



Punta Penia 3343 mnpm



Z tym to nie wiem o co chodzi, brailem ?



Siadamy przy baraku na szczycie, obok nas dosiadają sie Włosi i wspolnie zajadamy obiad. Włosi jak to makarony, zero skrępowania, walą głośne bąki i maja z tego niezły ubaw :) . Dokarmiamy ptaszyska, pstrykamy - pełen relax.














Szatan,zło,mrok,mroczność,diabeł,666,999,997.






Lans...







Schodzimy w dół.









Wchodząc na lodowiec, wiążemy się i powolutku (jak najszybciej) w dół.








Ostatnie spojrzenie za siebie...



Dolomity "machaja" nam na pożegnanie.











Tym optymistycznym akcentem opuszczamy Dolomity w celu najazdu na Bawarie :>.

Zugspitze 2962 m n.p.m. (nie planowane :D )

Podczas dłużącej się drogi smsuję z Dzikiem i śnś w celu uzyskania jakichkolwiek informacji - którędy prowadzi szlak, co zabrać ze sobą, jaka bedzie pogoda itp.

Po kilku godzinach jazdy wjeżdżamy do Gardish partenkirchen, ciemno jak w d..pie. Jezdzimy po mieście.

uysy: Groszek, na poboczu stoją tajniaki w BMW „

Groszek: ee tam, szukaj lepiej parkingu kur...a.

...

2 minuty pozniej



W lusterkach niebieski błysk i napis STOP.... tajniaki w BMW :DD.

Policjant podchodząc do auta sprawdza latarka co leży z tyłu, a tam:

kaski, uprzęże, spiwory (pod Marmolada spaliśmy w aucie), śmieci, rozsypane zupki chińskie - . na maxa :DD .



Legitymuje się, pyta skąd jedziemy i prosi o dokumenty(biegle po angielsku).

Szukam swojego dowodu - cale szczescie mam go przy sobie, Groszek też. Ale jak kur.wa poprosi o dokumenty samochodu to z 2 godziny bede w tym burdelu z tyłu szukał....

(zaczynamy zagadywać)

MY: Dzisiaj byliśmy na Punta Penia i planujemy walić na Zugspitze.

Policja: O to pewnie zmeczeni jesteście trasą itp.

MY: Nie bo to zaledwie kilka godzin od Gardish.

Policja: Gdzie śpicie, macie jakies pole namiotowe?

MY: Nie bardzo, wlasnie szukamy parkingu, chcemy spać w aucie.

Policja: Konsternacja.....Jedźcie za nami, pokażemy wam dobre miejsce.



Jedziemy za nimi, "dowieźli" nas na parking pod samą skocznią.



Policja: Tutaj mozecie spać bez problemu w aucie, bezpiecznie i za darmo.

Rozmawiamy z nimi jeszcze chwile o szlaku na Zugspitze (ogarnięci byli bardzo jeżeli chodzi o szlaki).

Z ust Policjanta pada magiczne zdanie "about 15 hours from here to summit". Kopara nam troche opada, Dziku pisał o 9-10 do góry (zapomnialem ze to Dziku i trzeba było dodać troche godzin do jego czasu :) ).

Palimy fajeczke, jakaś przekąska, kładziemy się spać.

Nie mija 1 minuta za krzakami przed nami popier.dala towarowy :DD. Zasypiamy jak zabici. Wstajemy rano, na około pełno aut na parkingu. Masa ludzi odwiedza skocznie, robią sobie zdjęcia, zwiedzają. Szukamy z Groszkiem jakiejs mapy czy cuś w celu ogarnięcia szlaku.

Cały czas w kontakcie ze śnś. Informacje napływają strumieniowo.

Nie pamietam juz dlaczego wylądowaliśmy w Hammersbach, ale lepiej nie mogliśmy :) .

Zakupy w supermarkecie, podstawowy prowiant, czyt. piwo, Milka.

Pojawia się problem doładowania baterii w telefonach, aparatach i laptopie. Jakies 300-400metrow od Parkingu gdzie planujemy spać, jest zajebiście wyglądający "Pub", no nic, walniemy piwko i miejmy nadzieje że obsługa pozwoli na doładowanie baterii (Wyglądamy jak bezdomni,brudni i smierdzący :DD ). Zasiadając do stolika wymieniamy kilka zdań między sobą....podchodzi Kelner i rzuca w naszą strone "Co Pijemy?" - na naszych mordach pojawia się usmiech. Słowak! Od razu wypalam z pytaniem czy możemy sie podładować? "Nie ma problemu chlopaki, prosic za mną" :) . Sącząc piwko zauważamy ze "coś" tutaj nie tak. Wszyscy dobrze ubrani, wpierdzielaja jakies wytrawne dania...

Ide do toalety w celu wydalenia moczu, toaleta na -2 (minus drugim) piętrze. Kopara opada, boje sie wejsc zeby syfu nie zrobić :DD .

"Pub" okazuje się być 4 gwiazdkowym Hotelem, w życiu nie widziałem takiego "wypasu" :O.

2 smierdzących, spoconych, brudnych wariatów z TG sączyło sobie piwko w pełnym wypasie. Niestety nie mamy zdjęc żeby sie polansować :( .

Strona Hotelu (zdjęcia nie odzwierciedlają tego jak to wyglądało na real).

http://www.haus-hammersbach.de/index_html_en

Po uzupełnieniu energii wracamy na parking, opłata za 36 godzin - okolo 10 euro.

Planowana trasa Hammersbach - Hollentklamm -(ferratka)- Hollental - (ferrata) - Zugspitze.



Sprzatanie, pranie (wietrzenie ciuchow :D), przygotowanie prowiantu na dzien kolejny. Sielanka.







Wszechobecne "Milki" i te jeb... dzwonki!



Za bardzo daliśmy popalić niemcom na Toffana Di Rozzes, ścigali nas aż pod Zugstpitze :( .



Robi się ciemno, pakujemy sie do auta, piwko, radyjko.



Nie bede wspominał o planowaniu godziny wyjscia na szlak...wstawaliśmy o 3, 4, 5... :)

Wstajemy o godnej godzinie (nie pamietam ktorej ale było juz jasno).

Ruszamy - zobaczymy dokąd dojdziemy i bedziemy myśleć co dalej.

Przejście Hollentalklamm'em kosztuje chyba 5 euro, wiec wypruwamy sie z ostatnich pieniedzy i ćisniem.









Droga mija całkiem przyjemnie, widoczki zacne.




Po przejsciu prawie całej pierwszej ferraty, chce sprawdzic wysokość na GPSie...

Spokojnym mało nerwowym, opanowanym ruchem, ku..jac, odwracam się i popier...lam na dół... zostawilem podczas malej przerwy na fajeczke.






CO MOŻE BYĆ ZA WINKLEM ?



piargowisko











Przy lodowcu ubieramy raki i wiążemy się. LANS!





Jest troche błądzenia między szczelinami, jakoś nam się udaje przejść.

Wejście W ferrate jest "spod" lodowca, dodatkowo lina na dole jest zerwana. Pierwsze 15-20 metrow jest ciężkie.



Chwila gramolenia, jesteśmy w ferracie. W dogodnym miejscu sciągamy raki i walimy w góre.










Ferrata jest nudna jak flaki z olejem, przerost formy nad treścią. NUDA NUDA NUDAAAA samo żelastwo. Stopnie, schodki, chwyty...


Wbiegam na szczyt, Groszek spokojnie swoim krokiem bują się w góre, widoki takie sobie.










uyse widmo :)






Wspolnego zdjecia ze szczytu nie ma - ze stacji kolejki wyskoczył szofer i darł jape ze to ostatnia na dół, wiec lecimy żeby zdążyć.



Kolejką w dół, pozniej ciuchcią prawie na sam parking.

Ostatnie pstryki.









Tutaj kończy się nasz EuroMountainTrip 2009 - przygoda naszego życia.

Cali i zdrowi ze smutkiem jak i radością udajemy się w kierunku Polski

Chcielibyśmy jeszcze raz bardzo podziękować wszystkim za pomoc w realizacji wyjazdu, za wsparcie i wiarę w to, że nam się uda.

Są góry, przez które trzeba przejść, inaczej droga się urywa.


Brak komentarzy:

Obserwatorzy

stat4u